Mogłoby się wydawać, że ciężko jest ocenić ścieżkę dźwiękową do filmu jako dzieło samo w sobie. Jest ona przecież jednym z podstawowych elementów doznania kinowego i pełny efekt może osiągnąć jedynie podczas seansu. Z tym się zgodzę, jednak mam wrażenie, że najlepsze soundtracki zwyczajnie powinny stanowić angażujące doznanie samo w sobie – czy tak samo jest z muzyką do zbliżającego się wielkimi krokami Jurassic World?
Iron Man 3 – Marvel #7
Iron Man 3 jest filmem bardzo podobnym do poprzednich dwóch części, jednak, z perspektywy fana, wystarczająco satysfakcjonującym. Jest to o tyle dziwne, że na stołku reżysera tym razem nie zasiadł Jon Favreau, a Shane Black, człowiek mający na koncie kultowe już Kiss Kiss, Bang Bang, co ciekawe również z Downeyem Jr. w roli głównej.
Dzieło za swój punkt wyjścia subtelnie bierze więc wydarzenia z The Avengers. Okazuje się bowiem, że Tony nie przeżył bitwy w Nowym Jorku bez uszczerbku: nie tylko dostaje stanów lękowych, ale też ma coraz większe kompleksy. Kim jest bez zbroi Iron Mana? – to pytanie w pewnym momencie nasuwa mu się na myśl, co sprawia, że staje się ono motywem przewodnim filmu.
The Avengers – Marvel #6
Wreszcie dotarłem! Na tydzień przed polską premierą Czasu Ultrona piszę Wam, co sądzę o pierwszych The Avengers (kiedy to przeczytacie, jest już inną sprawą)! No to mam do nadrobienia fazę drugą tylko w jakieś… 6 dni…
Damn, I gotta be quick.
W każdym razie: ten film jest zdecydowanie tym, na co czekał każdy fan komiksów. To do tego dzieła zmierzały wszystkie produkcje z MCU. Obraz, po krótkim wstępie, bez zbędnej ekspozycji (co jest wielką zaletą) przechodzi od razu do swoistego rozwinięcia akcji. Łączy ona wszystkie te elementy z poprzednich obrazów.
Kapitan Ameryka: Pierwsze Starcie – Marvel #5
Przy okazji omawiania filmów z Marvel Cinematic Universe natknąłem się na pewien dość specyficzny, żeby nie powiedzieć osobisty, problem. Mianowicie każdy z nich, pod względem narracyjnym, jest bardzo podobny. Co prawda, twórcy próbują je poróżnić stylistyką (i bardzo dobrze), natomiast wszystkie dzieła podążają wg podobnych schematów pokazywania nam swoich postaci, a fabuła często jest, mniej-więcej, przewidywalna. Może nie przeszkadzałoby mi to bardzo, gdybym nie oglądał tych obrazów co kilka dni oraz gdybym mógł je bardziej docenić za rozsądne (lub nie) przeniesienie komiksowej postaci w filmowe rejony.
Thor – Marvel #4
Spodziewałem się po tym filmie najgorszego. Moi znajomi wspominali, że Thor nie wyróżnia się niczym szczególnym (i raczej polecali mi go ominąć, ale nie ze mną te numery) i że jest zupełnie… zwyczajny. Chociaż, co prawda, obraz otrzymał mnóstwo pozytywnych recenzji, to do liczących się dla mnie krytyków jakoś nie przemówił (chociażby Roger Ebert dał filmowi 1,5/4).
Cóż, pozostaje mi jedynie bronić tego dzieła – Thor Kennetha Branagha to nie tylko (kolejny już) dowód na niezwykły talent i kunszt reżysera, ale także, sama w sobie, niezwykle przyjemna filmowa przejażdżka, całkiem inteligentna i emocjonująca, która siłą rzeczy nie ustrzegła się pewnych błędów.
Iron Man 2 – Marvel #3
Sądzę, że należą Wam się przeprosiny. Zaczynam bowiem tę recenzję tym dość mieszanym stwierdzeniem: Iron Man 2 jednocześnie mnie uradował oraz odrobinę zawiódł. Jest to dzieło, które nadal daje mnóstwo frajdy z oglądania, jednak popełnia bardzo podobne błędy, co poprzednik – mimo iż, wydawałoby się, stara się w tym samym czasie je naprawić.
Poprzedni film skończył się idealnym cliffhangerem – jednocześnie pozwalał na zgrabne zamknięcie utworu oraz rozpoczęcie następnego rozdziału przygód metalowej puszki z intrygującego punktu. Tony Stark, wbrew niespisanemu kodeksowi superbohaterskiemu, którym widocznie kieruje się każdy z innych herosów, bez pardonu poinformował świat, że oto on jest Iron Man’em. Lud oczywiście oszalał, zapanowała wielka euforia. Rząd zaczął węszyć, jakby zmusić Starka do oddania swoich super-zbroi państwu (w charakterze broni), a sam Tony stał się jeszcze większym playboyem. Po tym, jak otworzył swoją całoroczną, militarno-gadżetową imprezę Stark-Expo, widz dowiaduje się o pewnym defekcie jego metalowego serca, który w pewien sposób powoli zabija naszego protagonistę.
Life Itself – naturalny portret
Dokument Steve’a Jamesa nie jest filmem jedynie o krytyku oraz o krytyce filmowej. Racja, przez dużą ilość czasu skupia się na profesji swojego bohatera, zahaczając przy okazji o wiele aspektów historii przemysłu filmowego. Na równi ciekawe są jednak momenty, w których kamera obejmuje rutynę Rogera – niezwykłą, bowiem tą szpitalną, czyli najpóźniejszą z możliwych do uchwycenia. Widzimy jak nie potrafiący już mówić, z usuniętą dolną szczęką Roger komunikuje się przez syntezator mowy, a wstawać z łóżka pomagają mu najbliżsi.
Te przykre obrazy nie tylko dodają naturalności całemu filmowi, ale też stanowią istotną obserwację charakteru Eberta. Pokazuje się on tutaj, mimo zaistniałej sytuacji, w imponującej pogodzie ducha, cały czas oddając się swojej pasji. Widzimy, jak ze wszystkimi swoimi problemami Roger pracuje równie dobrze, co kiedyś, nie tracąc wcale swojej wewnętrznej energii i szacunku do filmów.